wtorek, 23 października 2012

Zakochani w Rzymie?



Dzisiaj na tapetę poszło najnowsze dzieło Allena, które zapowiadało się dosyć ciekawie. Obecnie siedzę już 15 minut i nie mogę dojść do siebie. Mam wrażenie, że jedyny Woody jaki mi imponuje to ten z Toy Story (o tym innym razem).
Co się stało?
Nie wiem. Minęły 2 godziny seansu, kawa już wystygła. I w sumie nie wiem o czym był ten film. Ani po co.
Lubię filmy, które nie są proste. Wyróżniające się spośród sieczki pokazującej jak zaawansowany jest teraz product placement (o, mam kolejny temat!). Ale cholera, zrobić coś, co wygląda jak...
No właśnie.

Byłam z Allenem w Barcelonie i Paryżu.
Wycieczka do Rzymu mnie rozczarowała. Prawdopodobnie to przez obietnicę składaną nam (może niepotrzebnie) w zwiastunie.
Film nie śmieszy. Nie wiem nawet czy takie było założenie reżysera. Allen gra tu jak zwykle samego siebie, aktorzy - całkiem nieźle wypadają w swoich rolach.
Jeżeli zatem mamy niezłego reżysera, ciekawych i oryginalnych aktorów, piękną scenerię, to co poszło nie tak?
Widzę tu pomysł na 3-4 oddzielne filmy. Połączenie ich to jak pomieszanie tiramisu, pizzy, esspresso, spaghetti, lodów, owoców morza i polanie tej mieszanki oliwą extra vergine. Każdy ze składników zachwyca osobno, połączone razem tworzą mieszankę, której nie sposób zjeść.

Allen chyba sam nie wie, czy chce być niszowy, czy zależy mu na szerszej publice. Możliwe, że zaskoczył go sukces filmów z Barceloną i Paryżem w tle. Możliwe, że przyzwyczaił nas do prostych historii toczących się w urokliwych miastach Europy. Możliwe, że chodzi tylko i wyłącznie o pokazanie Amerykanom, że na innych kontynentach też jest życie. Całkiem ciekawe życie.

Obawiam się kolejnego obrazu Allena.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz