wtorek, 22 stycznia 2013

Anna Karenina - hit czy kit?

Bardzo, bardzo, baaardzo obawiałam się tego seansu. Keira Knightley ma zastąpić Sophie Marceau w ekranizacji powieści wszech czasów? Współczesna Anna Karenina zaskakuje. Pozytywnie.

Nie sądzę, żeby Keira Knightley nadawała się do grania kobiet z końca XIX wieku. Wątły chudzielec, opasany gorsetem wygląda nieco grosteskowo. Jednego nie mogę jednak zarzucić Keirze - doskonale wczuwa się i wpasowuje w odgrywane postaci. Chociaż zupełnie inaczej wyobrażałam sobie Annę czytając powieść Lwa Tołstoja, to muszę przyznać, że film przyciągnął moją uwagę.

Pierwsza ekranizacja

Powieść o niezwykłym romansie Anny Kareniny z Wrońskim doczekała się swojej ekranizacji już w 1997 roku. W główną postać wcieliła się wtedy młoda Sophie Marceau, a zdjęcia do filmu kręcono w Moskwie i Petersburgu. Piękna sceneria sprawia, że widz może poczuć się tak, jakby sam odwiedził Rosję. Przepych i blichtr przepełniają ekran. Naprawdę można poczuć klimat z powieści Lwa Tołstoja. Fabuła nie oddaje wiernie historii bohaterów, nie zmienia to jednak faktu, że warto go zobaczyć chociażby ze względu na świetną grę aktorów (Sophie Marceau, Sean Bean, Mia Kirshner) i ukazaną w filmie Rosję. Warto poświęcić na jego obejrzenie prawie dwie godziny.


Współczesna Anna Karenina

Dlaczego ktoś porwał się na kolejną ekranizację powieści, przy tak wysoko postawionej poprzeczce?
Na scenę wkracza reżyser, który tworzy filmy z Keirą w roli głównej. Joe Wright, bo o nim mowa, jest między innymi twórcą Pokuty (Atonement) i nowej wersji Dumy i Uprzedzenia (Pride & Prejudice). Oba filmy zdobyły uznannie krytyków i widowni na całym świecie. Reżyser poczuł się na tyle pewnie, aby odświeżyć nieco powieść okrytą grubą warstwą kurzu.

Keira nie jest moją wymarzoną Anną. Dlaczego? Przypomina bardziej współczesną modelkę, którą ktoś niechcący wrzucił do maszyny czasu, niż dystyngowaną kobietę o pełnych kształtach z XIX-wiecznej Rosji. Dodatkowo bardzo śmiesznie wygląda w gorsecie (po co właściwie jest jej potrzebny gorset?).
Film skupia się przede wszystkim na przeżyciach Anny. Najbardziej zaskakuje scenografia. Widz czuje się tak, jakby był częścią ogromnego przedstawienia teatralnego. Scenografia jest niesamowita! Wszystkie przejścia pomiędzy scenami są bardzo płynne. Ciekawa konwencja sprawia, że ponad dwugodzinny film to uczta dla oczu. Dodatkowy plus to muzyka.

Do kina!

Przyznam, że to jeden z filmów, który chciałabym obejrzeć na dużym ekranie. Efekty wizualne muszą być wtedy naprawdę niesamowite.
Mam jednak problem z oceną gry aktorskiej. Jude Law zaskakuje w nowej roli, ale wygląda tak jakby gra sprawiała mu trudność. Keira ma w sobie tak dużo emocji, że widać kompletną dezorientację w jej oczach. A Aaron Taylor-Johnson... totalna porażka. Młody podlotek, który owszem - pasuje do Kitty, ale obsadzenie go w roli Wrońskiego uwodzącego Annę to jakaś pomyłka. Facet wygląda śmieszne z wąsem, wypina zabawnie pierś do przodu, a co najważniejsze - pomiędzy Wrońskim, a Anną nie ma żadnej chemii. Ciężko mi powiedzieć, dlaczego właśnie na niego zwróciła uwagę. Nie tłumaczy tego nawet zupełnie obojętny mąż.
Mimo wszystko naprawdę warto zobaczyć nową wersję Anny Kareniny. Scenografia to mistrzostwo. Możliwe, że większość tego co widzimy została wygenerowana komputerowa - ja jednak miałam wrażenie, że wszystko dzieje się w czasie rzeczywistym i jestem częścią opowiadanej historii.
Polecam obejrzeć zarówno wersję z 1997, jak i najnowszy film.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz