niedziela, 30 grudnia 2012

Najlepsze seriale na koniec świata

Małe podsumowanie 2012 roku i wszystkiego co wydarzyło się przed końcem świata. Zacznę od seriali (bo jest ich mniej niż filmów). Nie tylko tych z 2012, ale wszystkich dobrych seriali, które powstały do tej pory. Sex, drugs and rock'n'roll proszę Państwa!

 

Długo myślałam nad tym, co powinno znaleźć się w moim prywatnym zestawieniu najlepszych seriali EVER. Podzieliłam wszystko na kategorie, żeby łatwiej było znaleźć to, co może zainteresować widzów. Plus w końcu uporządkuję sobie w końcu swoją listę ulubionych. Odliczanie czas zacząć.


1. Ukochany serial (czyli coś, co mogę oglądać non stop)


Miejsce pierwsze otrzymują Kochane Kłopoty (Gilmore Girls). Serial obyczajowy, opowiada o losach dwóch super babek. Nie, nie są bohaterkami godnymi Avengers, czy innego Spider Mana. Matka & córka kontra reszta świata - tak najprościej można opisać ten serial.
Dlaczego właśnie ten jest według mnie najlepszym z najlepszych?
Poznałam go w czasie wielkiego boomu na Klany i inne Miłości na Z, gdy dodatkowo jak grzyby po deszczu wyrastały seriale o wielkim końcu świata. Nie jest to typowy serial dla nastolatków, bliżej mu do kina familijnego. Wyróżnia go ciekawy, nieco sarkastyczne poczucie humoru, brak sztampowej fabuły (nikt tu nikogo nie porywa, ani nie zabija, gdy brakuje już pomysłów na kolejny sezon serialu).
Ma wyjątkowe właściwości rozluźniające i poprawiające humor. Akcja rozgrywa się w urokliwym małym miasteczku, zaś aktorzy świetnie wcielili się w swoje role (Alexis Bledel i Lauren Graham są boskie!).
Czego chcieć więcej od serialu?
Jak dla mnie Kochane Kłopoty to mistrzostwo świata.



2. Najlepszy serial kryminalny


I tutaj mam już problem. Uwielbiam seriale kryminalne, wszelkiego rodzaju zagadki, tajemnicze zbrodnie i mrożących krew w żyłach złoczyńców. Zacznijmy więc od początku.


 CSI - KOCHAM!
 Jeden z najlepszych seriali kryminalnych oraz pierwszy, który mogłam oglądać w domu już jako nastolatka. Pamiętam, że czekałam na CSI Las Vegas cały tydzień, potem przyszedł czas na CSI New York i Miami.
Każdy serial skupia się na jednej z jednostek CSI w danym mieście. Możemy podglądać pracę detektywów, razem z nimi próbować rozwiązać zagadkę tajemniczych morderstw. Wszystko to okraszone dobrą grą aktorską oraz ciekawą fabułą, która pozwala poznać bohaterów również poza ich miejscem pracy.
Świetne dialogi, fabuła, porywająca akcja, tajemnice - serial jest dobry dla osób, które szukają dobrej rozrywki i wciągającej akcji. Odpowiedni zarówno dla facetów i kobiet. Idealnie komponuje się z piwem.


Ostatnio poznałam serial o pewnym specyficznym rudzielcu. Nie wyróżnia się wyglądem, za to jego hobby mrozi krew w żyłach. Dosłownie.
DEXTER, czyli objawienie jeżeli chodzi o seriale kryminalne ostatnimi czasy. Właściwie to powinna powstać zupełnie inna kategoria specjalnie dla tego serialu. Znałam już do obrzydzenia fabułę seriali, w których potępia się złoczyńców. Oto przedstawiam Wam coś nowego.
Nie wiem jak wytłumaczyć to, że co sezon zaciskam mocno kciuki, żeby nie złapali faceta, który w każdym odcinku zabija conajmniej jedną osobę? Jak wytłumaczyć to, że życzę źle tym, którzy depczą mu po piętach?
Odpowiedź jest prosta – serial pozwala widzowi spojrzeć na postać zabójcy z zupełnie innej strony. Przedstawienie zbrodni z innej perspektywy to coś zupełnie nowego, świeżego i odkrywczego. Do tej pory wysililiśmy się, żeby pomóc dobrym złapać złych. Teraz kombinujemy razem ze złym, jak zatrzeć ślady po jego zbrodniach.
Dextera polecam wszystkim, którzy lubią zagadki. Każdy sezon oprócz przedstawienia historii głównych bohaterów, ukazuje również postać innego mordercy, którego wszyscy chcą dorwać. Uprzedzam, że serial wciąga. Chociaż widziałam już w internecie opinie, że z sezonu na sezon jest coraz gorzej, to przyznam z ręką na sercu – chciałabym, żeby wszystkie seriale tak się pogarszały
Zdecydowany nr 1 ostatnich miesięcy. Polecam, polecam i jeszcze raz polecam!

Na uwagę zasługują również: Veronica Mars (bardziej dla nastolatków), wszelkie seriale o Sherlocku Holmesie (ze względu na postać detektywa), Wzór (łamacze kodów), Kości (prosektorium od środka).


3. Najlepsze seriale historyczne. 


Lubię ten przepych, dawne intrygi i romanse. Dodatkowy plus wszelkich seriali historycznych to stroje. Dlatego też specjalna kategoria, a co! 

Dynastia Tudorów – mniam! Przepyszni aktorzy, świetnie pokazane życie Henryka VIII, stroje, wnętrza. Cud, miód i maliny. Czasami miałam niesamowitą ochotę plasnąć postaci w twarz, chwilę potem je przytulić. 
Jest to zdecydowanie mój numer jeden jeżeli chodzi o seriale tego typu. Historia Henryka VIII zafascynowała mnie już wcześniej. Lubię również wszelkie filmy, które powstały na jej podstawie. 
Serial pełen akcji, intryg, przystojnych aktorów i pięknych aktorek, które idealnie wcielają się w swoje role. Postacie są wyraziste, historia ciekawie opowiedziana. Poczujecie się jak w Big Brotherze nadawanym wprost z XVI-wiecznej Anglii.
Zdecydowanie polecam

Gra o Tron – na początku byłam do niej totalnie sceptycznie nastawiona, chociaż poleciła mi ją ta sama osoba, przez którą zaraziłam się Housem. Spodziewałam się totalnej, przereklamowanej masakry, która miała marnie imitować oryginalne dzieło. Myliłam się. 
Otrzymałam ciekawą i wciągającą historię rodów zamieszkujących Westeros. Widoki zapierające dech w piersiach, świetni aktorzy i ciekawa fabuła – to wszystko przyciągnęło mnie na dłużej. Pierwszy sezon połknęłam w całości bez popijania. Zdenerwowałam się strasznie, gdy okazało się, że bardzo długo będę musiała czekać na drugi. Teraz nie mogę doczekać się marca 2013 i sezonu trzeciego.
Gra o Tron nie pozwala widzowi na bierność. W jednej chwili główny bohater ginie i postacią centralną staje się ktoś, kto do tej pory grał drugie skrzypce.
W Internecie czytałam już wiele opinii na temat tego serialu. Polecam jednak zobaczyć samemu parę pierwszych odcinków, żeby samemu wyrobić sobie zdanie. Każdy znajdzie tu coś dla siebie.

4. Najlepszy serial medyczny.


No i tu miałam ciężki orzech do zgryzienia, bo uwielbiam seriale medyczne. Nie wiem co mnie kręci w ratowaniu życia – może to przez polską służbę, która wydaje się być tak daleka od tego co widać w zagramanicznych serialach. 

Pierwsze miejsce idzie bezapelacyjnie dla Ostrego Dyżuru (ER). Czemu? Bo to protoplasta gatunku! Od niego wszystko się zaczęło i to właśnie ER pokazał, że ludzie chcą oglądać tego typu seriale. 
Dodatkowo to wylęgarnia nowych gwiazd (nie tak jak u nas – cmentarzysko aktorów, którym skończyły się role w filmach). Serial prosty, ciekawy. Idealny do popołudniowej kawy i ciastka. Coś na rozluźnienie, pokrzepienie i poprawę humoru.
Jeżeli uważasz się za miłośnika Housa, Chirurgów, Horych Doktorów i innych - ER to Twoja lektura obowiązkowa.


Dr House, och Dr House!
Fenomenalny, nieprzeciętny, ciekawy. Ciężko przejść obok niego obojętnie, serial albo się podoba, albo się go nienawidzi. Wspaniała gra Hugh Lauriego i idealnie dobrani aktorzy do ról drugoplanowaych. Dziękuję za wspaniałą 13, czyli Olivię Wilde!
W odróżnieniu do ER, House skupia się głównie na jednej postaci, uzależnionego lekarza o bardzo ciętym języku. Serial jest idealny dla osób, które mają dość cukrzenia, są diabetykami i wolą krnąbrne postaci. 
Nigdy nie chciałabym leczyć się u lekarza podobnego do Housa.
Ciężko opisiać ten serial słowami - to trzeba zobaczyć. Chociaż jak każdy serial, ten także ma lepsze i gorsze sezony, to dotrwałam do końca (możliwe, że z czystej ciekawości jak zakończy się ta ostra jazda bez trzymanki).
Polecam. Chociażby po to, żeby mieć własne zdanie. I zobaczyć jedną z ważniejszych ról boskiej Olivii Wilde.

5. Godne uwagi.


Czyli wszystkie inne ciekawe seriale, które zebrały się przez lata.

- Słowo na L (L word)- serial stworzony przez kobietę, o kobietach i dla kobiet. Jeżeli chcesz się czegokolwiek dowiedzieć o płci pięknej - zobacz parę odcinków. Historia paczki przyjaciółek opowiedziana w momencie pojawienia się "tej nowej". Mało przemocy, trochę alkoholu. Warto zobaczyć nie tylko ze względu na genialne sceny seksu (a jest ich dużo!). Polacam.

- Zagubieni  (LOST) - Zawiła fabuła, pełno tajemnic. Trochę thrillera, dramatu, wątków sci-fi. Jesteśmy rozbitkami na wyspie.Nie wiemy dokładnie, gdzie się znajdujemy. Nagle na niebie i ziemi zaczynają pojawiać się dziwne znaki mówiące, że nie jesteśmy sami na wyspie. Właściwie do końca nie wiadomo o co chodzi. Losy bohaterów splatają się w dziwny sposób, czasami jesteśmy przenoszeni do ich przeszłości, czasami do przyszłości. Widz sam przez cały czas jest zagubiony. Może wciągnąć. Jak dla mnie - zakończenie bardzo rozczarowuje. 

- 4400 - Powstał na fali LOST-ów. Nagle na ziemię powracają zaginione osoby. W dodatku nabyły one super nadprzyrodzone zdolności. Serial pokazuje ich życie na Ziemii. Powrót do "normalności". Ciekawa fabuła, chociaż czasami miałam wrażenie, że zdarzenia pokazane w serialu są naciągane do granic możliwości w swoim absurdzie. Mimo wszystko warto, bo serial potrafi wciągnąć. Plus za nowych, świeżych aktorów.

- Jak poznałem waszą matkę (How I met your mother) - czyli historia o tym ile zaliczyłem lasek, zanim poznałem waszą matkę. Serial z jajem, zabawny i ciekawy. Zabawa w kotka i myszkę z przeznaczeniem ukazana w całkiem innym świetle. Tym razem to nie zdesperowana kobieta snuje opowieść o swojej miłości i jej poszukiwaniu, ale całkiem zdrowo i pozytywnie zakręcony facet. Kultowy Barney Stinson, wiecznie młoda pani od zabaw z fletem z American Pie i zupełnie nowi, świetni aktorzy. Must see. Now!

- Jess i chłopaki (New Girl) - Zoey Deschanel! Zoey Deschanel! Zoey Deschanel! Zoey Deschanel! Zoey Deschanel! Zoey Deschanel! Zoey Deschanel! Zoey Deschanel! Zoey Deschanel! Zoey Deschanel! Zoey Deschanel! Zoey Deschanel! Zoey Deschanel! Zoey Deschanel! Zoey Deschanel! Przepyszny serial. Chociaż nie wiem, czy poświęciłabym mu więcej uwagi, gdyby nie Zoey Deschanel. Prawdziwa gratka dla fanów.

- M*A*S*H* - klasyk. Nie znasz - poznaj! Serial wojenno-medyczny o tym, co działo się na froncie w Korei. Świetny humor, ciekawe postacie i wojna w tle. Cięzko opisiać o czym jest ten serial - trzeba go po prostu obejrzeć. Gorące Wargi na pewno zrobią na was piorunujące wrażenie!

- Siostra Jackie - coś na wzór Dr House, ale tutaj nie leczą wszystkich na toczeń. Główna bohaterka to pielęgniarka, uzależniona od leków. Niby ma rodzinę, niby ma przyjaciół, ale to wszystko jej nie wystarcza. Ciekawe spojrzenie z innej strony na uzależenienie. Nie znajdziecie tu nudnych opisów przypadków i dużej ilości żargonu medycznego - serial bardziej skupia się na postaci lekarzy niż pacjentów. Polecam. Aktorzy pierwsza klasa. 


Prawdopodobnie zaraz przyjdą mi do głowy kolejne seriale, które warto zobaczyć. Możliwe, że zacznę dopisywać nowe pozycje do swojej listy. Na razie to tyle - 2012 już za chwilę!

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Totalna porażka Niewiernych...

Zobaczyłam trailer Niewiernych w kinie i przyznam bez bicia, że podbił moje serce od razu. Wydawało mi się, że zobaczę dobrze nakręconą historię o dwóch kumplach zdradzających swoje żony. Coś zupełnie nowego, bez całej otoczki zbędnego dramatu. To był mój błąd.


Film zaczyna się od sceny, którą można zobaczyć w paru trailerach. I cholera widz zostaje zupełnie zaskoczony. Czemu? No bo przecież widziałam trailer! W dodatku miał całkiem niezłe plakaty reklamowe.
Ale zacznijmy od początku.
Zachwycam się kinem francuskim i uważam, że 2012 rok był niezwykle dobry, jeżeli chodzi o nowości, które nam dostarczyło. Mężczyźni od kuchni, Delikatność, Zakochana bez pamięci - mniam! Napaliłam się jak szczerbaty na suchary, że Niewierni to kolejna perełka do mojej kolekcji. Taka mała wisienka na torcie. Zrobiłam mały resercz, nie chciałam jednak czytać postów i recenzji ze spoilerami - i oto popełniłam swój pierwszy błąd!
Każdy kto widział zwiastun filmu Paris, je ta'ime wiedział od razu na co się pisze. Od razu wiadomo, że mamy do czynienia z krótkimi nowelko-opowieściami o Paryżu. Wiesz za co płacisz, co dostaniesz.
Dlatego tak się wkurzyłam, gdy okazało się, że Niewierni to jest film pełnometrażowy (chociaż to sugeruje trailer). To zbiór mini nowelek, skeczy, cholera wie czego, które łączy jeden wspólny temat - niewierność.
Szlag mnie trafił, gdy film nagle zaczął skakać z historii na historię. Jakby tego było mało, w każdej z nich główne postaci grane są przez tych samych aktorów. Poczułam się totalnie oszukana. Totalnie zdezorientowana oglądałam zlepek dalej.
Mój drugi błąd to oglądanie filmu dalej z nadzieją, że coś się poprawi. Najśmieszniejsze sceny wykorzystano w trailerze. To nie komedia - bliżej temu tworowi do dramatu.
Cieszę się, że nie poszłam na ten film do kina. Oglądanie go w domu pozwoliło mi zaoszczędzić kasę i przewinąć mniej ciekawe sceny.
Niestety przez skuteczną akcję reklamową, która zbudowała obraz filmu mijający się w pełni z tym, co można naprawdę zobaczyć na ekranie - oceniam go dosyć nisko. Wystarczyło nazwać go obyczjowym zbiorem nowel i byłby gites majonesss. Tak to wyszła kaszanka. Słaba.
Może jeszcze kiedyś do niego wrócę. Jedyną jego zaletą było to, że przypomniałam sobie o pewnym świetnym czeskim filmie, ale o nim wyskrobię pean innym razem.

A i nawet Paryż w tle niewiele tu pomógł!

środa, 12 grudnia 2012

Francuskie kino część 2

Kino najlepsze na chandrę. Dzisiaj na tapetę idą dwa nowe francuskie filmy o miłości- Delikatność i Zakochana bez pamięci. Fascunująca Juliette Binoche i cudowna Audrey Tautou powracają na ekrany kin. Z przytupem.


Delikatność Audrey

Nadrabiam zaległości po długiej nieobecności, dlatego zaczynam od tego, co lubię najbardziej - kina francuskiego.  Oba filmy obejrzałam ze względu na grające w nich aktorki. Audrey Tautou urzekła mnie postać Amelii, potem jej rola w Bóg jest wielki, a ja malutka, Bardzo długich zaręczynach, Miłość! Nie przeszkadzać, pokazała również pazur wcielając się w Coco Chanel.
Audrey ślicznie wygląda na ekranie, jest w pełni naturalną i uroczą aktorką. Wyróżnia się urodą na tle aktorek, do których przyzwyczaiło nas Hollywood. Nie sposób oprzeć się jej pięknym oczom spoglądającym na nas z ekranu. Niewinność, którą emanuje sprawia, że Delikatność dotyka widza jeszcze bardziej.
Nie zdradzę fabuły (nienawidzę tego w recenzjach!). Uważam, że warto chwilę poświęcić na obejrzenie Delikatności. Film opowiada o wszystkich aspetkach miłości. O stracie, rozkwicie i obawie przed ponownym zakochaniem. Pokazuje, jak delikatne i ulotne jest to uczucie. Film zdecydowanie nie nadaje się do oglądania z męską połówką (nawet jeżeli się rozczuli, nie będzie chciał tego okazać). Idealnie pasuje do dobrego wina, najlepiej francuskiego. Plus za piękny Paryż w tle.

Zakochana bez pamięci Juliette

Zakochana bez pamięci z Juliette Binoche to uczta dla oczu. Partnera Juliette gra ukochany Amelii - Mathieu Kassovitz. Nic dziwnego, że filmowa Marie pokochała go od pierwszego wejrzenia!
Film opowiada historię kobiety, która spotyka tego jedynego. Budzi się po wspólnie spędzonej nocy... kilkanaście lat później. Zakochana bez pamięci to studium ewolucji relacji międzyludzkich. W brutalny sposób zostaje pokazana współczesność. Któż z nas nie marzy o domu z zapierającym dech w piersiach widokiem (w filmie - cudny widok na wieżę Eiffla), najnowszym samochodzie i tysiącu rzeczy, które mają pomóc spełnić nam nasze najskrytsze marzenia. Niestety po drodze możemy zgubić naszą codzienność i ludzi, których kochamy/kochaliśmy. O tym właśnie opowiada ten film.
Niestety polskie tłumaczenie tytułu dosyć niefortunnie kojarzy się z Zakochanym bez pamięci, z którym ma niewiele wspólnego. Wolę o wiele bardziej tłumaczenie angielskie - Another Womans Life. 

Oba filmy polecam miłośnikom Francji i Paryża. Jeżeli jesteś już parę lat w związku - jest to dla Ciebie lektura obowiązkowa. Po seansie ma się ochotę przytulić najbliższą osobę i powiedzieć ile dla Ciebie znaczy. Filmy są zdecydowanie babskie, z lekką nutką humoru. Coś w sam raz na długie, zimowe dni. Idealne do grzańca i korzennych ciasteczek.
Jestem na tak. Tak!


wtorek, 30 października 2012

Looper, czyli porąbana Pętla czasu

Film akcji, o akcji w czasie akcji i akcji tuż po niej, czyli totalne zakręcenie z Brucem Willisem. Czekam na Die Hard 5. Może odzyskam o nim dobre zdanie. Duży plus za charakteryzację Josepha Gordon-Levitta.



Zapowiadało się całkiem nieźle. Zwiastun nie pokazywał zbyt wiele, ale zaciekawił mnie i moją bardziej męską połowę - tę od gier typu "zastrzelę ich wszystkich", "horrory to ja wciągam nosem na śniadanie", "jak nie ma wybuchów to się nie liczy" etc.

Dobry trailer to podstawa

Polecam zobaczyć zwiastun. Mistrzostwo świata. Film wygląda na wciągający, intrygujący, pełen zwrotów akcji, w dodatku z całkiem oryginalną fabułą. Aktorzy - budujący swoją markę Joseph Gordon-Levitt (w filmie praktycznie nie do rozpoznania), urocza Emily Blunt oraz gwiazda kina akcji Bruce Willis.
Tak się zastanawiam kto odpowiada za wysokie oceny filmu na filmwebie? W komentarzach widzę odzwierciedlenie moich odczuć po obejrzeniu Pętli czasu. Bo mamy o to nietuzinkowy pomysł na film, aktorów, którzy mają/wyrabiają sobie już pewną markę i kaszana.
Looper opowiada o podróżach w czasie. Właściwie to o płatnych zabójcach zabijających osoby podróżujące w czasie do przeszłości. Ot, kolejny pomysł mafii na pozbycie się niewygodnych osób. Moim zdaniem - mistrzowski.

Przyszła przeszłość

No i jak zwykle w tego rodzaju filmów pojawia się problem - czy jeżeli cofnę się w czasie i zmienię przeszłość, to jak będę ją pamiętać? Kim będę? Co się stanie?
I tu mam wrażenie, że scenarzysta/reżyser trochę się pogubili. Tytuł filmu (Looper) to neologizm stworzony ze słowa loop oznaczającego pętlę. Czyli, w wolnym tłumaczeniu, looper to ktoś zapętlony. Pojawia się zatem pytanie - czego możemy spodziewać się po takim oczywistym tytule? Wszystko ze wszystkim się łączy, miesza, w pewnym momencie człowiek musi sobie rozpisać wszystko na kartce, bo film jakby przeczył sam sobie.
Ciężko również zrozumieć zakończenie. Wyglądało tak, jakby scenarzysta sam nie wiedział jak zamknąć pętle i wybrał najgłupsze rozwiązanie. Po seansie siedzieliśmy z 10 minut i myśleliśmy, jak można spieprzyć tak dobrze zapowiadający się film. Akcja całkiem niezła, bez niepotrzebnych wybuchów jak w Transformersach, budowanie napięcia i dupa. Zimna, blada dupa.
Po filmie pozostaje jedno, wielkie rozczarowanie. Widz spodziewa się wybuchów na koniec, a dostaje... pole kukurydzy.

A tercet Bruce & Joseph & Emily bardzo ładnie się ogląda. Naprawdę.

piątek, 26 października 2012

Film niewskazany przy nadciśnieniu

Wetdreams nation

Kat Dennings. Śliczna, młoda i zbuntowana. Czego chcieć więcej od nowej gwiazdy Hollywood? Wygląda jak połączenie Scarlett Johansson i Liv Tyler, z delikatną domieszką Angeliny Jolie. Mieszanka ekscytująca i to głównie na jej postaci bazuje film.


O czym jest film? O poszukiwaniu siebie, własnej seksualności.
Akcja rozgrywa się w małym miasteczka, do którego wrzucono Kat. Dziewczyna kusi niczym Ewa w Raju. Jej ofiarą pada kolega ze szkoły i nauczyciel.
Film to pomieszanie komedii, dramatu, kryminału i soft porno.
Pełen jest erotyzmu, którym emanują młode nimfetki. O tak, warto go zobaczyć chociażby ze względu na rolę Kat. Dziewczyna miała zaledwie 17 lat, gdy w nim zagrała. Cała uwaga skupia się na niej, chociaż w Daydream Nation pojawia się Andy MacDowell i uwielbiany przez kobiety Josh Lucas. Połączenie na ekranie Lucasa i Dennings to mieszanka wybuchowa.
Na plakacie promującym film widać tytuły takie jak Juno i Donnie Darko, które mają się nijak do tego o czym mówi film. No dobrze, jeżeli do gusto przypadł wam Juno, to Daydream Nation was porwie. Jest tu w końcu wątek kryminalny przeplatający się nieustannie z innymi - wpleciony jakby trochę na siłę.
Ciężko powiedzieć kto jest grupą docelową. Kobiety znajdą w nim opowieść o swoich własnych rozterkach miłosnych. Faceci docenią kunszt aktorski Kat Dennings.
Nie jest to jednak dobry film dla par. Nie polecam na randkę, pierwsze spotkanie, albo gorszy dzień. Nadaje się do obejrzenia w samotności lub z kumplem/koleżanką. Pasuje jak czipsy do piwa.
Dlaczego o nim piszę? Ze względu na rolę Kat. Dziewczyna się rozkręca, prawdopodobnie niedługo zajmie miejsce Scarlett i to o niej będzie się mówiło najgorętsza/najlepsza młoda aktorka. Mając 19 lat gra główną postać w serialu (2 Broke Girls), a jeszcze w tym roku mają pojawić się dwa filmy z nią w roli głównej. Dziewczyna ma zresztą szczęście do ról głównych. Chętnie zobaczyłabym ją w czymś innym niż wyrób komedio-podobny. Czekam z niecierpliwością na dramat Renee.



P.S. Polskie tłumaczenie tytułu filmu to Szalony Rok. S!ck.

środa, 24 października 2012

Upside down, czyli w wolnym tłumaczeniu przewróceni zakochani

Kirsten Dunst jest znana głównie z roli Mary Jane ze Spidermana. Po docenionej przez krytykę roli w Melancholii wraca na stare śmieci. Możemy zobaczyć ją w nietypowym romansie science fiction, który ciężko ocenić po pierwszym seansie.



Nie wiem od czego zacząć. Mamy tu głównych bohaterów o dość specyficznych imionach - Adam i Eden. Po zobaczeniu zwiastuna wiedziałam, że film warto zobaczyć tylko w kinie. Udało mi się nawet zaciągnąć na niego moją drugą połówkę rodzaju męskiego.
Odwróceni zakochani to film, który warto obejrzeć głównie ze względu na efekty specjalne. Można śmiało powiedzieć, że to jeden z najbardziej poetycko zrealizowanych obrazów science fiction jakie widziałam od dawna. Kolory dobrane idealnie, muzyka w pełni oddaje nastrój głównych postaci.
Niestety po seansie pozostał pewien niedosyt. Facetowi się podobało, bo były fajne efekty specjalne. Ja za to w pewnym momencie nie wiedziałam już o czym jest ten film. Przyjemnie się na niego patrzyło, ale nie wzbudził we mnie większych emocji. Para Adam + Eden była jakaś taka nijaka.
Aktorzy spisali się całkiem nieźle. Kirsten i Jim najprawdopodobniej doskonale wpisali się w mdły scenariusz. A szkoda. Brakuje tu prawdziwych emocji, które powinny aż wylewać się z ekranu. Zamiast tego mamy parę absurdalnych pościgów nakręconych na blue screenie i ładne obrazki.
Czy polecam ten film?
Na pewno warto go zobaczyć chociażby po to, żeby poznać możliwości współczesnej techniki. Polecam w wersji kinowej, albo w naprawdę dobrej jakości HD (oczywiście wypożyczone/kupione DVD, żadne tam ściąganie z Internetu/oglądanie online!).
Jeżeli szukacie w filmie Upside Down jakiejś głębi, znajdziecie jej dokładnie tyle samo, co w Spidermanie. Z jedną różnicą - przewróceni zakochani mają o wiele ciekawsze efekty specjalne. Film dla maniaków i fanów science fiction oraz Kirsten i Jima.
Zdecydowanie nie polecam poszukiwaczom komedii romantycznych.

Oh yes, mister Lincoln!

Szajs, dno, beznadziejna, kolejny głupi film 2012, wampiry sriry - to miałam w głowie, gdy dowiedziałam się, że ma powstać o nich kolejny film. W dodatku z Lincolnem (nie Fordem) w roli głównej. I co? I jak?

 

Się zaskoczyłam. Prawdopodobnie z powodu totalnie negatywnego nastawienia do filmu całkiem dobrze się na nim bawiłam. Spodziewałam się czegoś w rodzaju sagi Zmierzch, z przerysowanymi postaciami i zabawnymi wampirami, które mają nas nastraszyć.
Nie jest to film wybitny mówiący o tym, jak wspaniałym ojcem narodu był Lincoln. Dzięki paru sprytnym zabiegom, zostaje udowodnione, że brodaty pan, którego duży posąg pojawia się w innym filmach, był pogromcą wampirów. I ja naprawdę w to wierzę!
No, może nie do końca. Nie umniejsza to jednak temu, że byłam w stanie wysiedzieć cały film w miejscu. Dzieło nie jest wybitne, nie porazi Was swoim przesłaniem, mottem. Poprawi za to humor, na dobre. Bo od tej pory Lincoln będzie facetem, który walczył z wampirami. Prawdziwymi wampirami - z jednej strony pociągającymi, z drugiej zaś przerażającymi.
Aktorzy nie są sztuczni i dysponują większą ilością ekspresji niż Kirsten Stewart. Nie są za to tak dramatyczni jak obsypany brokatem Robert Pattison. Mało znanych twarzy sprawia, że widz bardziej skupia się na tym, co dzieje się w filmie. Całkiem nieźle dobrano obsadę do ról, co ostatnio zdarza się naprawdę rzadko.
Film jest zabawny i bardzo atrakcyjny wizualnie. Grafika jest dopieszczona prawdopodobnie ze względu na możliwość obejrzenia filmu w 3D (czego, szczerze mówiąc, nie żałuję, że nie zrobiłam). Lincoln rozluźnia, bawi, jest zatem dobry do zobaczenia ze znajomymi, ba - nadaje się nawet na randkę.
Nie wiem czy kiedyś obejrzę go znowu, wiem za to, że każdemu, kto będzie szukał filmu zabawnego, lekkiego, ale pełnego zwrotów akcji, polecę go bez dwóch zdań. Lincoln pogromca wampirów podoba się, albo nie. U mnie zdał egzamin. Na db.

Francuski film najlepszy na chandrę

Najlepsza psychoterapia to śmiech

Szukałam filmu i przypadkiem trafiłam na "Kobiety z 6. piętra". Kocham kulturę francuską, lubię francuskie filmy, postanowiłam więc zaryzykować. To był strzał w dziesiątkę. Nic tak nie leczy pogodowej depresji i chandry jak dobry komedio-dramato-romans.

 


Chociaż zastanawiam się, czy określenie komedia dobrze tu pasuje. Historia opowiedziania w filmie stara się potwierdzić tezę, że pieniądze szczęścia nie dają. 
Na chwilę zanurzamy się w świecie francuskej finansjery. Królują w nim piękne, wieczne zmęczone przymierzaniem nowych sukienek żony oraz strapieni, wiecznie zdradzający mężowie. 
I co? Świat pokazany jest od kuchni, dosłownie od kuchni. Jean-Louis Joubert to facet stłamszony. Jedyne, czego jest w stanie wymagać od otaczających go ciągle kobiet to dobrze ugotowane jajko na miękko. Maria (tak, hiszpanka!) to nowa służąca w pełni spełniająca jego wygórowane wymagania. Nie można również zapomnieć o wiecznie zajętej żonie Suzanne oraz uroczych synach głównego bohatera, postaciach dodających smaczku całemu obrazowi.
Czego można się spodziewać po filmie?
Poprawy nastroju, poczucia dobrze spędzonego czasu. Film nakręcony współcześnie (2011), pokazuje Paryż takim, jaki był w latach 60. Śmietanka finansów i polityki francuskiej pomieszana z hiszpańskim temperamentem - czy może być coś piękniejszego?
Niestety, nie polecam go osobom, które lubią kino akcji, humorystyczna gagi w każdej scenie. Kobiety z 6. piętra wymagają odrobiny skupienia i zrozumienia - tak to już z kobietami bywa.
Wskazany dla wszystkich, którzy szukają natchnienia, ispiracji i chcą coś zrobić ze swoim życiem. Bo zmienić wszystko i postawić na jedną kartę całe swoje życie można nawet po 45 roku życia!

 

wtorek, 23 października 2012

Seeking a Friend for the End of the World, czyli 2012 rokiem katastrof


Ona, on i koniec świata.
Jak zwykle trafiłam na film dzięki namiętnemu przeglądaniu trailerów na youtube. 
Co przykuło moją uwagę? Od jakiegoś czasu zauważyłam rosnącą ilość filmów mówiących o tym, że koniec świata jest blisko. W dodatku wszystkie w jakiś dziwny, przerysowany sposób pokazywały zachowania ludzi. Albo ziemią mieli zawładność obcy pochłaniający nas w coraz bardziej wysublimowany sposób, albo mieliśmy się zderzyć się z jakąś planetą/asteoridą/meteorytem.
Katastrofa jest zazwyczaj najważniejszym punktem w filmie. Armia USA, NASA i tajne organizacje czuwają nad tym, żeby Jasiowi lub Johnowi nie stało się nic złego. Wszystko to totalnie oderwane od codzienności. 
Lorene Scafaria podeszła jednak do tematu w zupełnie inny sposób.

Penny (Keira Knightley) i Dodge (Steve Carell) są do bólu normalni. On - pracownik korporacji, zostawiony przez żonę, patrzy jak znajomi przygotowują się do ogłoszonego końca świata. Nie ma żadnych nadprzyrodzonych sił, nie jest specjalnie urodziwy, zamiast grzeszyć z gotowymi na wszystko kobietami, woli spędzić ostatnie dni samotnie. Penny jest szalona i młoda. Ciągle czegoś poszukuje, jest spontaniczna, wszystkie decyzje podejmuje pod wpływem emocji. Zupelnie przeciwieństwo Dodga.

Film pokazuje nam walkę. Nie z siłami przyrody, które chcą zniszyczyć planetę, ale ludzi z ich własnymi demonami. Przyznam, że właśnie tak wyobrażam sobie koniec świata. Z brakiem telewizji, końcem radia, ludźmi na ulicach, totalnym olaniem społeczeństwa przez rząd. Czy wiedząc, że za dokładnie x dni skończy się świat, ktoś dalej przejmowałby się resztą ludzi?

Właściwie co można wtedy robić? Spełniać marzenia, szukać ludzi, podróżować, ale gdzie i jak, jeżeli powoli wszystkie stacje benzynowe są zamykane, a lotniska już dawno nie działają.

To nie jest kolejna komedia romantyczna. To nie jest dramat. Ani klasyczny romans. To film o tym, co się stanie, gdy koniec świata będzie blisko. Naprawdę.

Polecam.

Zakochani w Rzymie?



Dzisiaj na tapetę poszło najnowsze dzieło Allena, które zapowiadało się dosyć ciekawie. Obecnie siedzę już 15 minut i nie mogę dojść do siebie. Mam wrażenie, że jedyny Woody jaki mi imponuje to ten z Toy Story (o tym innym razem).
Co się stało?
Nie wiem. Minęły 2 godziny seansu, kawa już wystygła. I w sumie nie wiem o czym był ten film. Ani po co.
Lubię filmy, które nie są proste. Wyróżniające się spośród sieczki pokazującej jak zaawansowany jest teraz product placement (o, mam kolejny temat!). Ale cholera, zrobić coś, co wygląda jak...
No właśnie.

Byłam z Allenem w Barcelonie i Paryżu.
Wycieczka do Rzymu mnie rozczarowała. Prawdopodobnie to przez obietnicę składaną nam (może niepotrzebnie) w zwiastunie.
Film nie śmieszy. Nie wiem nawet czy takie było założenie reżysera. Allen gra tu jak zwykle samego siebie, aktorzy - całkiem nieźle wypadają w swoich rolach.
Jeżeli zatem mamy niezłego reżysera, ciekawych i oryginalnych aktorów, piękną scenerię, to co poszło nie tak?
Widzę tu pomysł na 3-4 oddzielne filmy. Połączenie ich to jak pomieszanie tiramisu, pizzy, esspresso, spaghetti, lodów, owoców morza i polanie tej mieszanki oliwą extra vergine. Każdy ze składników zachwyca osobno, połączone razem tworzą mieszankę, której nie sposób zjeść.

Allen chyba sam nie wie, czy chce być niszowy, czy zależy mu na szerszej publice. Możliwe, że zaskoczył go sukces filmów z Barceloną i Paryżem w tle. Możliwe, że przyzwyczaił nas do prostych historii toczących się w urokliwych miastach Europy. Możliwe, że chodzi tylko i wyłącznie o pokazanie Amerykanom, że na innych kontynentach też jest życie. Całkiem ciekawe życie.

Obawiam się kolejnego obrazu Allena.